Oto nowy adres nowej strony jest filmowo! Serdecznie zapraszam do odwiedzin.
Tym samym kończę aktualizacje pod obecnym adresem.

PREMIERY FILMOWE
Titane
reż. Julia Ducournau
(2021)
o żeż, ale jazda… świetnie zrealizowana, spójna, wieloznaczeniowa, ma kilka scenariuszowych gaf, ale ogólnie uau!… nobody does it like Julia
NOTA: 8/10
Wszystko poszło dobrze
reż. François Ozon
Tout s’est bien passé (2021)
ano poszło, panie Ozon – poruszajacy autorskim ujęciem tematu i z bezbłędną Sophie, dzięki której łatwiej wybaczyć parę słabszych fragmentów, vive la France!
NOTA: 7.5/10
C’mon C’mon
reż. Mike Mills
(2021)
znowu muszę panu podziękować, panie Mills – za dar obserwacji, pisania, opowiadania i uroczy film, DEBIUTANCI jednak nie mogą przytrafiać się za każdym razem…
NOTA: 7/10
Mała mama
reż. Céline Sciamma
Petite maman (2021)
prostota jest szczytem wyrafinowania, Sciamma ma po prostu kosmiczne wyczucie, maksimum wrażliwości w filmie skali mikro, bardzo do ulubionych
NOTA: 7/10
Oskarżony
reż. Yvan Attal
Les Choses humaines (2021)
we Francji umieją w trudne tematy, dobry, obiektywny film, drugi akt można by odchudzić, ale dramat sądowy z finalnym mastershotem to czysta reżyserska precyzja
NOTA: 7/10
Benedetta
reż. Paul Verhoeven
(2021)
podnieca? wyuzdanie vs klechostan zawsze na tak, prowokuje? chce bardzo, ale trochę za bardzo, obraża? etam, trafia w punkt, aktorki? ouh là là!… oui!
NOTA: 6.5/10
Krzyk
reż. Matt Bettinelli-Olpin
Scream (2022)
„meta” – nowe ulubione słówko brandzlujących się swoim przeintelektualizowaniem krytyków, sam film spoko, ale cholera bierze na to, o czym oni tu ciągle pieprzą
NOTA: 5.5/10
(Nie)długo i szczęśliwie
reż. Paolo Costella
Per tutta la vita (2021)
ma ciekawy pomysł wyjściowy (chociaż Komasa był pierwszy ^^) i dobre dialogi, ale zagrany jest mocno przeciętnie i w sumie niczym nie zaskakuje
NOTA: 5.5/10
King’s Man: Pierwsza misja
reż. Matthew Vaughn
The King’s Man (2021)
miewa momenty, bywa zabawny, czasem daje kopa, częściej przynudza, drażni patosem i sztancą, cieszy oko pojedynkami – ot, filmik, który śladu nie pozostawi
NOTA: 5/10
355
reż. Simon Kinberg
(2021)
urocze panie z cudnym powerem w filmiku będącym tylko i wyłącznie czystą akcją – prostą, głupiutką i o (nie)jeden schemat za daleko – ale ogląda się przednio
NOTA: 5/10
Zaułek koszmarów
reż. Guillermo del Toro
Nightmare Alley (2021)
del Toro z tych przeciętnych, znany skądinąd – przesadzony na tak i na nie, czasem zgrabny, częściej ciężkawy, niby plastyczny i kolorowy, a jakiś no bez wyrazu
NOTA: 5/10
Hazardzista
reż. Paul Shrader
The Card Counter (2021)
etam, bez życia i w jakimś takim retro stylu, który męczy, szkoda tematu (-ów), zmarnowany potencjał
NOTA: 4.5/10
Gierek
reż. Michał Węgrzyn
(2022)
film na poziomie aktorstwa Kożuchowskiej – do lamusa: drętwy, banalny, bez wyrazu, dobry występ Zawieruchy, Koterski tylko wygląda, reszta to karykatury, cienko
NOTA: 3.5/10
AKTUALNY TOP 5 ROKU
Spośród prawie 70 obejrzanych premier w 2021 roku w kinach, telewizji i Internecie uznaję, co następuje:
NAJLEPSZY FILM ROKU: Spencer
NAJLEPSZY POLSKI FILM ROKU: Moje wspaniałe życie
NAJWIĘKSZA NIESPODZIANKA ROKU: Obiecująca. Młoda. Kobieta.
NAJWIĘKSZA SPEŁNIONA NADZIEJA ROKU: Licorice Pizza
NAJWIĘKSZE ROZCZAROWANIE ROKU: Dom Gucci
TOP 20 premier filmowych z 2021 roku wg mojej oceny:
Takim oto rymem z rodzaju częstochowskich pragnę oznajmić światu reaktywację – lub jeśli kto woli zmartwychwstanie (tak czy owak brzmi jakby nie patrzeć matriksowo) – bloga jest filmowo!
Zmieniam jednak formę prowadzenia na bardziej rankingowo-podsumowującą aniżeli recenzyjną. Swoje już napisałem, co można znaleźć w bocznych rejonach strony i co rzecz jasna pozostawiam do wglądu. Z dłuższych form rezygnuję na rzecz esemesowych.
Mam nadzieję, że odrodzenie to nie okaże się tak autotematyczne i pozbawione polotu jak ostatni Matrix. Dołożę starań, aby trzymać poziom ‚pierwszej części’ – czyli satysfakcjonujący tych, którzy będą chcieli podążać wraz ze mną. Nie do króliczej nory, a przez filmowe przygody oceniania.
W-niedalekiej-krótce pierwsze podsumowanie – filmowy rok 2021.
Enjoy…
Dokładnie dwa lata temu ruszyłem z blogiem jest filmowo!. Jednak regularność publikowania tekstów nawet dla mnie pozostawiała wiele do życzenia. Ponadto czas, który mogłem na niego poświęcać sukcesywnie się kurczył. Po intensywnym namyśle postanowiłem ostatecznie zawiesić działalność strony.
Nie rezygnuję jednak z oceniania filmów, które przenoszę w całości na swój profil na Filmweb – tylko tam znajdziecie ostateczne oceny produkcji.
Przeredagowałem stronę tak, by do wszystkich tekstów na jest filmowo! był szybki, łatwy dostęp. Po prawej stronie znajdziecie je wszystkie – pięćdziesiąt recenzji i sześć artykułów okołofilmowych. Do tego odnośniki do wszystkich opublikowanych tekstów mojego autorstwa dostępnych w Internecie oraz wspomniane rankingi.
Dziękuję wszystkim czytelnikom moich tekstów. Pozdrawiam Was gorąco!
Jeśli brać pod uwagę jedynie tytuł, tekst ten może się wydawać adaptacją artykułu Odrobina przyjemności, czyli o filmach rozkosznych autorstwa prof. Grażyny Stachówny. Nie śmiałbym stawać w żadne konkury z tak wybitnym znawcą filmu jak pani profesor, nie zmienia to jednak faktu, że esej jej autorstwa był dla mnie inspiratorem i motywatorem do sporządzenia własnej analizy. Przedmiotem moich rozważań stały się dzieła w analogiczny sposób wpływające na nastrój oglądającego, co słynne już filmy rozkoszne. Analogiczny, jednak, co jasne, zgoła odmienny. W tym tekście postaram się określić w podobny do profesor Stachówny sposób filmy smutne. Czytaj dalej
Jason Reitman. Rocznik 1977. Abstynent, libertarianin, miłośnik serii „Obcy”. Nakręcił cztery pełnometrażowe filmy, które zarobiły dotąd przeszło 450 milionów dolarów, zwracając zainwestowane weń pieniądze ponad ośmiokrotnie (!). Zdobyły przy tym około dziewięćdziesięciu różnej maści nagród i nominacji do najbardziej prestiżowych wyróżnień w dokonaniach filmowych na całym świecie (on sam zgromadził cztery nominacje do Oscara już w wieku 32 lat). Ciekawe portfolio, prawda?
Gdzie upatrywać przyczyn sukcesu filmów Jasona Reitmana? Czym wyróżnia się na tle gros innych amerykańskich filmowców? Co jest charakterystyczne dla jego twórczości? Czytaj dalej
Ulrich Seidl, człowiek skądinąd nader sympatyczny, z iście demonicznym błyskiem w oku i cynicznym uśmiechem na ustach od lat przypatruje się Austriakom. I trzeba przyznać nie przebiera w środkach w wyciąganiu demonów tkwiących w rodakach. A wszystko to czyni… z miłości do nich. Czytaj dalej
Rok 2000. Tryumf meksykańskiego reżysera Alejandro Gonzáleza Iñárritu dzięki wybiórczej, lecz pełnokrwistej panoramie społeczeństwa Mexico City w „Amores Perros”. Wkrótce przychodzą kolejne: „21 gramów” (2003) i „Babel” (2006). Trzy filmy, trzy wydarzenia. Poklask, uznanie krytyki, tłumy na sali. I skandal. Filmowiec oskarża wieloletniego przyjaciela i współpracownika Guillermo Arriagę, autora scenariuszy do wyszczególnionej powyżej tzw. „trylogii śmierci”, o przypisywanie sobie wyłączności na rzekomo artystyczny sukces filmów. Arriaga dłużny nie pozostaje. Ich filmowe – bo takie interesują nas najbardziej – drogi rozchodzą się. Arriaga próbuje sił jako reżyser. „Granice miłości” (2008) według jego scenariusza bolą, ale nie tak jak dzieła stworzone w tandemie z Iñárritu – bolą pustką i brakiem wyrazistości. Brakuje Iñárritu. On zaś każe na siebie czekać dłużej. Podstawowym grzechem „Biutiful” (2010) jest… no cóż, brak Arriagi. Czytaj dalej
Na początku lutego 2012 roku miałem przyjemność obejrzeć film Michela Hazanaviciusa, Artysta. Urzeczony obrazem, czym prędzej po seansie popełniłem swoje małe guilty pleasure i na popularnym wortalu o tematyce filmowej oceniłem francuską produkcję na dziesięć gwiazdek, co równe jest najwyższej możliwej ocenie (co prawda po czasie weryfikując pierwotny osąd), a także kliknąłem w ikonkę serduszka obok noty, ogłaszając wszem i wobec, że odtąd Artysta figuruje jako jeden z moich ulubionych filmów. Po tym fakcie na ekranie monitora pojawiła się radosna informacja, iż uważam film Hazanaviciusa za „Arcydzieło!”. Gdy tego samego dnia znalazłem w Co jest grane? – popkulturowym dodatku do Gazety Wyborczej – recenzję rzeczonego Artysty, której autor rozpływał się w zachwytach nad czarno-białym, niemym ewenementem współczesnego kina, również wystawiając mu najwyższa ocenę i używając w stosunku do niego określenia „arcydzieło”, naszła mnie refleksja. Abstrahując od faktu, że nie wszystkie oceny ważą tyle samo, zwłaszcza takie, które są wynikiem pewnej zabawy, hobby, zauważyć można, jak nietrudno to podniosłe określenie przechodzi nam w dzisiejszych czasach przez gardła. Czytaj dalej