ksiądz to pedał [„W imię…”]

W imię… trafił w swój czas, niewątpliwie. Wypływające na światło dzienne kolejne pedofilskie skandale w polskim Kościele zagnały tłumy żądnych kinowego potwierdzenia medialnych rewelacji widzów na film Małgośki Szumowskiej. W filmie z ust wcielającego się w rolę księdza Adama Andrzeja Chyry pada jednak wyraźnie zdanie: „Nie jestem pedofilem. Jestem pedałem.” Niemal słyszę z ust katoli, których znam wcale niemało – co za różnica? W tym właśnie rzecz. Czytaj dalej

smutny allen [„Blue Jasmine”]

Woody Allen, wiadomo – Autor i autor. Jeden z największych współczesnych filmowców, posługujący się oryginalnym i rozpoznawalnym językiem twórczym; pierwszy neurotyk popkultury od lat przelewający hektolitry wypełniającego go zagmatwania na tysiące stron napisanych przez siebie scenariuszy i kilometry taśmy filmowej; sprawca trafnych boleśnie niczym wbicie szpileczki w sam czubek palca wiwisekcji relacji damsko-męskich. Z drugiej strony niepokojąco płodny reżyser, który – według niektórych – kręci „wciąż ten sam film”. Nigdy nie zapałałem do niego przesadnym uwielbieniem, Annie Hall (1977) pamiętam słabo, zachwycił mnie dopiero Zeligiem (1983), którego widziałem stosunkowo niedawno. Ale i tak pytaniem, które zawsze zadaję sobie zasiadając do jego kolejnego „najlepszego lub najzabawniejszego” filmu jest czy i czym znowu będzie w stanie mnie zaskoczyć. Z Blue Jasmine było podobnie. I… cholera… ten wygadany, nieduży facecik w binoklach zaskoczył mnie. Znowu. Czytaj dalej

szwedzkie brokeback mountain [„Pocałuj mnie”]

Pocałuj mnie (Kyss Mig) jest niemal wzorcowym przykładem melodramatu. Konflikt, ekspozycja uczuć, głęboka emocjonalność, przewaga gestów nad słowami, gwałtowne zrywy namiętności, szczęście nielicznych i krótkich wspólnych chwil, walka z niezrozumieniem i odrzuceniem przez otoczenie, cierpienie spowodowane niemożnością spełnienia uczucia. To wszystko znajdziemy bez trudu w filmie Alexandry-Therese Keining. I mimo że jej dzieło z pewnością swego gatunku nie zrewolucjonizuje, a kin nie zawojuje, to jednak pozostaje filmem, który po prostu dobrze się ogląda. Czytaj dalej

niezły nudny film [„Od czwartku do niedzieli”]

Gdyby Od czwartku do niedzieli (De Jueves a domingo) ubrano w sztafaż kina choć trochę bardziej komercyjnego, moglibyśmy mieć do czynienia z oscarową nominacją. Cóż jednak z tego, skoro ten chilijski obrazek jest kwintesencją kina, które zwykło nazywać się dzisiaj nowohoryzontowym (notabene film Domingi Sotomayor Castillo zdobył w ubiegłym roku Grand Prix wrocławskiego festiwalu). A filmy tego rodzaju regularnie opatrzone bywają większą lub mniejszą dawką nieskażonej nudy. Oczywiście, można ten aspekt zawoalować epitetami w stylu kino kontemplacyjne, ambitne, artystyczne. Okej, niemniej kiedy ów skrajny artyzm metamorfuje kontemplację w półsen, a ambicją widza staje się metodyczne wyrywanie się z objęć Morfeusza, to chyba coś tu się ze sobą nie zazębia… Czytaj dalej

super duper man [„Człowiek ze stali”]

Nigdy nie byłem jakimś zagorzałym fanem Supermana. Jak przez mgłę pamiętam stare filmy o nadczłowieku z planety Krypton z niezapomnianym Christopherem Reeve’em w tytułowej roli, a wersji Bryana Singera z 2006 roku nie widziałem wcale. Jakoś nigdy mnie jego powiewająca peleryna i czerwone gatki nie porwały. Na najnowszą odsłonę przygód Supermana, Człowieka ze stali (Man of Steel) autorstwa Zacka Snydera, skusiłem się głównie ze względu na osobę ciekawego reżysera, który znalazł swoją gatunkową niszę i w której jakoś tam się sprawdza, oraz dochodzące moich uszu pogłoski o olśniewającej stronie audio-wizualnej. I dobrze, że nie oczekiwałem czegoś bardziej wymagającego. Czytaj dalej

jakie nadzieje, taki film [„Wielkie nadzieje”]

Nie miałem wygórowanych oczekiwań co do ostatniej ekranizacji prozy Dickensa, Wielkich nadziei (Great Expectations). Na dobrą sprawę nie miałem ich wcale, jako że powieści nie czytałem. Myślę sobię – ot, kolejne kino kostiumowe. A że mam do niego niejaką słabość – zachęcała też osoba reżysera, Mike’a Newella, twórcy filmów świetnych (Cztery wesela i pogrzeb; 1994), dobrych (Donnie Brasco; 1997) lub co najmniej przyzwoitych (jeden z lepszych Potterów, Czara ognia; 2005) – liczyłem na co najmniej niezobowiązującą, może nawet stylową rozrywkę. Niestety, film mnie rozczarował. Czytaj dalej

człowiek żelazko [„Iron Man”]

Iron Man. Fajna seria, z marvelowskich chyba najprzyjemniejsza. Z filmowych adaptacji komiksów w ogóle jednak nie najlepsza, bo na tę składają się rzecz jasna nolanowskie BatmanyMroczny rycerz (2008) i pozostałe to jednak blockbustery z myślą i silnym piętnem ich reżysera. Trzy części opowieści o złotoustym megalomanie w metalicznym wdzianku to natomiast filmy, przy których po prostu miło upływa czas, kwintesencja kina rozrywkowego. Ostatnia odsłona cyklu jest jednocześnie najlepszą, poziomem zbliżona do zeszłorocznych Avengers (2012). Czytaj dalej

festiwal KAMERA AKCJA – dzień 2. [„Dom na weekend”]

Drugi dzień 4. Festiwalu Krytyków Sztuki Filmowej KAMERA AKCJA był dla mnie szczególny, jako że miałem okazję i przyjemność wygłoszenia prelekcji przed filmem „Raj: wiara” Ulricha Seidla, o czym już zresztą kilka razy informowałem. Cóż, poszło jak poszło (stresik okazał się większy niż przypuszczałem 😛 ), teraz oczekujemy wyników naszych zmagań. Gratuluję przy tym ciekawych prezentacji pozostałym uczestnikom konkursu „Trzy strony zawodu krytyka” 🙂

Czytaj dalej