the one [„Matrix”]

Stacja TCM wzięła chyba sobie za cel dostarczenie mi dawki filmowej przyjemności. Po moim niedawnym pianiu z zachwytu nad Egzorcystą, pora na pean na cześć Matriksa (1999) autorstwa wówczas jeszcze braci, teraz rodzeństwa Wachowskich. Filmu doskonałego pod każdym względem i kultowego w pełnym tego słowa znaczeniu. Filmu, który odmienił oblicze science fiction i kina w ogóle, tak jak wcześniej udało się to chyba tylko Gwiezdnym Wojnom. Filmu w bliskich mi klimatach postapokalipsy… etc… etc…

(Matrix, reż. the Wachowskis, 1999, źr. Filmweb)

O Matriksie napisano i powiedziano już wiele i raczej nic nowego mój tekst nie wniesie. Ba! Mimo że od jego wejścia na ekrany minęło już czternaście lat, a od premiery Rewolucji (2003), ostatniej części trylogii, prawie dekada, podobno wciąż żyją na świecie ludzie święcie przekonani, że wizja Wachowskich to… no cóż, nie wizja, ale filmowe odbicie rzeczywistości. Przekonanie, że Matrix istnieje naprawdę stało się podstawą nie tyle wspomnianego kultu, co wręcz społecznego ruchu, a nawet ideologii funkcjonującej na zasadach religii! Pamiętam, jak jeszcze podlotkiem będąc ze zdumieniem obserwowałem Wiadomościach obrazki, na których całe rzesze w charakterystycznych długich płaszczach i stylowych okularach, z transparentami w łapach szturmują kina, oglądając film po raz n-ty i szukając uznania i poparcia swoich przeświadczeń. Powinienem się więc mieć na baczności, hm?

Miast dywagacji na temat słuszności i racji bytu – bądź co bądź jedynie – wizji Wachowskich (chociaż być może proroczej, któż wie?), wolę podumać nad powodem, przez który tak wiele osób w nią uwierzyło. Innymi słowy – co w Matriksie tak magnetyzuje? Dlaczego po tylu latach wciąż ogląda się go tak dobrze?

(Carrie-Anne Moss w Matriksie, źr. Filmweb)

Pierwszy argument niech wysuną cztery Oscary za: oczywiście efekty specjalne, a także montaż, dźwięk i montaż dźwięku. Swoją innowacyjnością i pomysłowością Matrix trafił w punkt, a nawet przewyższył oczekiwania publiczności, znudzonej płytkimi superprodukcjami Rolanda Emmericha i nasyconej Titanikiem (1997). Świadczy o tym gros filmów, które później garściami czerpały z dzieła Wachowskich. Takich ujęć i scen, jak zawieszona w powietrzu Trinity, Neo zatrzymujący czy uchylający się przed prującymi powietrze pociskami albo pojedynki tego ostatniego z Morfeuszem i Agentem Smithem weszły do kanonu tych najpopularniejszych, najczęściej podpatrywanych i pariodowanych. Ale na Matriksie skorzystała nie tylko kinematografia. Słynny „bullet time” najszersze zastosowanie znalazł bodaj w grze komputerowej Max Payne. W każdym razie wpływu Matriksa na popkulturę nie da się przecenić. Podobną, ale mniejszą i nie tak ekspansywną rewolucję zdołały później przeprowadzić chyba tylko Avatar (2009) i Incepcja (2010), w pewnym stopniu także Mroczny rycerz (2008).

(Keanu Reeves w Matriksie, źr. Filmweb)

Matrix to blockbuster z krwi i kości, ale zaznaczyć trzeba, że blockbuster wybitny. Film taki, oprócz m.in. perfekcyjnego wykonania, nowatorstwa w aspektach technicznych i technologicznych oraz wysokiej influencji na kulturę masową, posiada element, którego pozbawiona jest większość przedstawicieli kina popcornowego – głębszy sens i niebanalny przekaz. Tego w Matriksie nie brakuje, zaś najpełniejszy wydźwięk zyskuje w wywodzie Agenta Smitha (w genialnej interpretacji – cynicznej, protekcjonalnej, bezwzględnej – Hugo Weavinga). Przyrównanie ludzi do wirusa, który pustoszy organizm planety zapada w pamięć. Z filmu przebija też ostrzeżenie jak zazwyczaj w kinie dystopijnym. Esencjonalne, bogate i frapujące na wielu polach przesłanie budowane jest przez cały czas jego trwania, miarowo, metodycznie. Niemało w Matriksie dialogów trącących pewnym przekombinowaniem czy nawet pretensjonalnością (w tym elemencie apogeum Wachowscy osiągnęli jednak w przegadanej części trzeciej, Rewolucjach), lecz bynajmniej nie rażą one pustką. Proporcja między scenami mówionymi a akcji (vide szkolenie Neo) jest wyważona znakomicie. Scenariusz to także ogromna siła filmu.

(Laurence Fishburne w Matriksie, źr. Filmweb)

Nie sposób nie wspomnieć także o odtwórcach. Aktorzy w Matriksie grają charakterystycznie. Tworzą kreacje ikoniczne, rozpoznawalne, ale rzecz jasna nie wielkiego formatu. Sprawdzają się jednak bardzo dobrze, nie potrafię postawić w roli Neo np. Willa Smitha (a były takie przymiarki). Keanu, Carrie-Anne Moss, Laurence Fishburne, wspomniany Weaving, Joe Pantoliano, który trzy lata wcześniej zagrał w pierwszym długim metrażu Wachowskich, nader przyzwoitych Brudnych pieniądzach (1996; film ten był dla braci sprawdzianem ze strony wytwórni, nie polegli, dzięki czemu mogli się wziąć za swoje opus magnum) – to ludzie na odpowiednich miejscach. Trudno wyobrazić sobie Matriksa z inną obsadą.

Tak sobie czytam te moje refleksje i myślę sobie, że pora kończyć, żeby nieopatrznie nie popaść w śmieszność czy pretensjonalność właśnie. Cóż jednak poradzę, że Matrix wypełnia dla mnie definicję filmowego arcydzieła. To film, który nie znudził mi się przez tyle lat, za każdym razem oglądam go z szeroko otwartymi oczyma i karpiem na ustach. Wachowscy wytyczyli w kinie nowy kierunek, przywrócili wiarę w obraz filmowy, postawili na pomysł i zwyciężyli. Szkoda jedynie, że nieco roztrwonili ten sukces w Reaktywacji (2003) i Rewolucjach. Tak czy owak pierwszy Matrix to KINO!

Moja ocena: 10/10

(Keanu Reeves w Matriksie, źr. Filmweb)

4 comments on “the one [„Matrix”]

  1. amiveltino pisze:

    Film genialny i kultowy. Jeden z moich ulubionych! Keanu idealnie pasuje do roli Neo.

  2. ina3b pisze:

    Lubię Matrixa – jest w nim to „coś”, co pozwala mi go oglądać jeszcze raz i jeszcze raz i nigdy mni nie nudzi.

Dodaj komentarz: